Weszła szybkim, choć niezbyt zdecydowanym krokiem do ogromnego
budynku. Kupiła w automacie zielone, foliowe ochraniacze na buty i
wspięła się na jedyne interesujące ją piętro.
Na korytarzu
oddziału kręciło się nieco nerwowo kilkanaście osób, z których
połowa nosiła charakterystyczne szkła. Denka od musztardy, jak
powiadają złośliwcy. W oczach nieznajomych pojawiały się na przemian
niepewność i nadzieja. Usiadła przy jednym ze stolików w stołówce, w
której zgromadziła się już grupa współtowarzyszy przedsięwzięcia ze
swoimi opiekunami. Niedługo miało się zacząć. Po dziesięciu latach
męki w znienawidzonych okularach świat miał znów nabrać ostrości,
zarysy przedmiotów miały być konkretne i oczywiste, a nie rozmazane
i niczym za mgłą.
Pielęgniarka cierpliwie odsyłała
kolejnych pytających do stołówki, w której lada chwila miał pojawić
się lekarz prowadzący. Po kilku długich minutach do pomieszczenia
wszedł pewnie człowiek, który dosłownie i w przenośni miał wziąć
losy większości z nich w swoje ręce. Był przystojnym mężczyzną, z
którego głosu i postawy biła absolutna pewność siebie i swoich
możliwości wpływu na rzeczywistość.
- Proszę państwa. Oto, jak
przedstawia się sytuacja. Przyjechaliście państwo z różnych miejsc,
wszyscy zakwalifikowaliście się do zabiegu i wszyscy zostaniecie mu
poddani. Niestety mamy mały kłopot. Nasz laser działa na gaz, który
sprowadzamy z Niemiec. Obecny zapas jest na wyczerpaniu i nie
gwarantuje, że podczas zabiegu maszyna zwyczajnie się nie
wyłączy.
Stołówka pozostała w zupełnej ciszy. Zdawało się
jej, że wszyscy inni też przestali oddychać w nadziei, że to jeszcze
nie wszystko, co okulista ma do powiedzenia. Tak długo czekała.
Najpierw, by wymyślono cudowną metodę przywracania ostrości
widzenia; potem, kiedy usłyszała o rosyjskich lekarzach operujących
w Polsce, żeby znaleźć pieniądze i jakieś potwierdzenie ich
skuteczności; wreszcie po pierwszej wizycie w Katowicach - by
dorosnąć i doczekać się aż wada przestanie się pogłębiać. Aż w
końcu, po dwóch latach próbowania egzystencji z soczewkami, podróży
na badania kwalifikacyjne i upragnionym "Nie ma żadnych
przeciwwskazań, jest pani idealną kandydatką", teraz okazuje się, że
coś prawdopodobnie każe jej znów wracać z niczym...
- Zamówiliśmy
kolejną dostawę - kontynuował lekarz - ale z tego, co wiemy, gaz nie
dotarł do naszej granicy. Nie pozostaje nam nic innego, jak czekać.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, spotkamy się w tym samym składzie za
dwa tygodnie. Na wszelki wypadek proszę zadzwonić za
tydzień.
Wstała, pożegnała się i ruszyła w drogę do domu.
"No tak - pomyślała, wolno schodząc ze schodów - mogłaś się tego
spodziewać. Nic nigdy nie dzieje się dokładnie tak, jak to
zaplanowałaś." A zatem znowu trzeba było jej czekać. Skoro tak,
poczeka.
Cdn...