• Forum • Archiwum
Internetowy   Dziennik   Informacyjny
 
Publicystyka Świat i Polska Na wokandzie Ciekawostki Przegląd prasy Kultura Felieton Kondycja Polskich Mediów Młoda Strefa
         Inne tytuły
 
 Super-Nowa > Felieton > Dowolność w sztuce
 
Dowolność w sztuce  
Powiększ
 
Autor  Anna Niemiec-Mościcka, 12.11.2004
 
Dylematem każdego chyba artysty opierającego swoje działanie na wytworze innego człowieka jest to, czy i na ile jego interpretacja danego utworu może odbiegać od zamysłu twórcy i czy jest w ogóle możliwe stwierdzenie z całkowitą pewnością, „co autor miał na myśli”.
 

Nawet wtedy, gdy odtwórca ma bezpośredni kontakt z twórcą i może wprost zapytać o drogę, jaką powinien iść w swoim dochodzeniu do istoty dzieła, całkowite porozumienie jest chyba niemożliwe, tak jak nie ma dwóch w stu procentach jednakowych ludzi, umysłów, serc. A cóż dopiero w przypadku dzieł mistrzów (choć oczywiście nie tylko), których już na tym padole nie ma i do których nie można się zwrócić (przynajmniej za pomocą metod uznawanych powszechnie za konwencjonalne)?

A zatem pozostaje sprawa wyboru tego, jak daleko chcemy się posunąć w wykorzystywaniu własnych zamysłów i co w oryginale możemy bezkarnie zmienić, co dodać od siebie, co wyrzucić, jako np. niezrozumiałe, nudne czy oczywiste dla współczesnego odbiorcy.

Za konkretny przykład takiego dylematu niech posłuży znana bajka o Jasiu i Małgosi, albo raczej opera E. Humperdincka oparta na niej. Czy w imię ochrony dziecka-odbiorcy przed okrucieństwem historii i z powodu technicznych trudności, jakich nastręczałaby inscenizacja, reżyser może swobodnie zmieniać libretto, jak to chciał uczynić jeden z wykładowców bydgoskiej Akademii Muzycznej? A jeśli tak, czy może się posunąć tak daleko, by np. zamiast zamieniać dzieci zwabione do chatki w pierniki, które potem jedzą nieświadome inne szkraby, Baba Jaga wysyłała swoje zdobycze w kosmos? Czy nie niweczy to pedagogicznej wartości bajki jako takiej? I czy nie przestaje to być właściwie bajka, którą wolno określać tym samym tytułem i podpisywać nazwiskiem Grimm?
 
Kwestią wyboru jest także rodzaj środków wyrazu, jakich zechce się użyć. Niektórzy realizatorzy biorą sobie za cel zaskakiwanie widza czy słuchacza nowymi, nieraz kontrowersyjnymi pomysłami. Jaskrawość, dobrze, ale, po co? Czy tak naprawdę nie jest to środek zastępczy mający zamaskować brak pomysłu na sensowne i spójne przedstawienie? Czasem, przy słabej obsadzie, niestety tak trzeba – ukrywa się braki, odwracając uwagę widza, ale czy np. w Balladynie naprawdę trzeba było wsadzać aktorkę na motor? Czy w zamyśle reżysera chodziło o to, by po wielu latach cały spektakl kojarzył się głównie, a często jedynie z tym właśnie rozwiązaniem?

Ale za jakiś czas, zapewne uznamy i tamtą inscenizację za klasykę, bo w poszukiwaniu rozgłosu i „inności”, twórcy i odtwórcy (darujmy sobie dyskusję, czy jedno z drugim nie powinno się łączyć i do jakiego stopnia jest to nieuniknione) posuwają się coraz dalej. Gdyby ktoś potrzebował idei - zawsze można aktora, śpiewaka czy modela po prostu rozebrać, tylko czy o to chodzi (śliniących się podstarzałych playboyów i erotomanów gawędziarzy proszę o powstrzymanie się od komentarza)? Czy był już roznegliżowany Hamlet? Jeśli nie, to zastrzegam sobie prawa do pomysłu.


Foto: Super-Nowa


Wydrukuj    Wyślij znajomemu   
   
 Komentarze Skomentuj artykuł
 Za treść komentarzy redakcja nie odpowiada.
Strona główna | Młoda Strefa | Galeria | Archiwum | Forum | Kontakt