Nawet wtedy, gdy odtwórca ma bezpośredni kontakt z twórcą i może
wprost zapytać o drogę, jaką powinien iść w swoim dochodzeniu do
istoty dzieła, całkowite porozumienie jest chyba niemożliwe, tak jak
nie ma dwóch w stu procentach jednakowych ludzi, umysłów, serc. A
cóż dopiero w przypadku dzieł mistrzów (choć oczywiście nie tylko),
których już na tym padole nie ma i do których nie można się zwrócić
(przynajmniej za pomocą metod uznawanych powszechnie za
konwencjonalne)?
A zatem pozostaje sprawa wyboru tego, jak daleko chcemy się
posunąć w wykorzystywaniu własnych zamysłów i co w oryginale możemy
bezkarnie zmienić, co dodać od siebie, co wyrzucić, jako np.
niezrozumiałe, nudne czy oczywiste dla współczesnego odbiorcy.
Za konkretny przykład takiego dylematu niech posłuży znana bajka
o Jasiu i Małgosi, albo raczej opera E. Humperdincka oparta na niej.
Czy w imię ochrony dziecka-odbiorcy przed okrucieństwem historii i z
powodu technicznych trudności, jakich nastręczałaby inscenizacja,
reżyser może swobodnie zmieniać libretto, jak to chciał uczynić
jeden z wykładowców bydgoskiej Akademii Muzycznej? A jeśli tak, czy
może się posunąć tak daleko, by np. zamiast zamieniać dzieci
zwabione do chatki w pierniki, które potem jedzą nieświadome inne
szkraby, Baba Jaga wysyłała swoje zdobycze w kosmos? Czy nie niweczy
to pedagogicznej wartości bajki jako takiej? I czy nie przestaje to
być właściwie bajka, którą wolno określać tym samym tytułem i
podpisywać nazwiskiem Grimm?
Kwestią wyboru jest także
rodzaj środków wyrazu, jakich zechce się użyć. Niektórzy
realizatorzy biorą sobie za cel zaskakiwanie widza czy słuchacza
nowymi, nieraz kontrowersyjnymi pomysłami. Jaskrawość, dobrze, ale,
po co? Czy tak naprawdę nie jest to środek zastępczy mający
zamaskować brak pomysłu na sensowne i spójne przedstawienie? Czasem,
przy słabej obsadzie, niestety tak trzeba – ukrywa się braki,
odwracając uwagę widza, ale czy np. w Balladynie naprawdę trzeba
było wsadzać aktorkę na motor? Czy w zamyśle reżysera chodziło o to,
by po wielu latach cały spektakl kojarzył się głównie, a często
jedynie z tym właśnie rozwiązaniem?
Ale za jakiś czas, zapewne uznamy i tamtą inscenizację za
klasykę, bo w poszukiwaniu rozgłosu i „inności”, twórcy i odtwórcy
(darujmy sobie dyskusję, czy jedno z drugim nie powinno się łączyć i
do jakiego stopnia jest to nieuniknione) posuwają się coraz dalej.
Gdyby ktoś potrzebował idei - zawsze można aktora, śpiewaka czy
modela po prostu rozebrać, tylko czy o to chodzi (śliniących się
podstarzałych playboyów i erotomanów gawędziarzy proszę o
powstrzymanie się od komentarza)? Czy był już roznegliżowany Hamlet?
Jeśli nie, to zastrzegam sobie prawa do pomysłu.
Foto: Super-Nowa