Pierwszy z usłyszanych przeze mnie utworów był po prostu nudny.
Psalmodia na wiolonczelę i fortepian Marka Jasińskiego nie
pozostawia po sobie właściwie żadnego wrażenia. Kilka ciekawszych
rytmicznie i harmonicznie fragmentów nie zdołało tego zmienić. Ot,
student trochę "polatał" po klawiszach, jego pani Dziekan pomachała
smyczkiem i nic po tym nie zostało. Ale przynajmniej było kilka
fragmentów szczątkowej melodii, coś, czego można się było
uchwycić.
To, co dane mi było przeżyć (tylko za jakie grzechy, pytam)
podczas wykonania Ptaka ze snów Zbigniewa Bargielskiego, przeszło
moje oczekiwania. Jest to utwór przeznaczony na akordeon i
instrumenty perkusyjne. Dwóch sympatycznych, ładnie ubranych panów
weszło na estradę, zrobiło ważne miny, skupiło się i... Przez chwilę
miałam ochotę wstać i ostentacyjnie opuścić salę, bo przecież jakoś
dezaprobatę należy wyrazić, a za stara już jestem, by marnować czas,
ale potem pomyślałam, że wykonawcy nie są winni temu, że im kazano
zagrać to okropieństwo, więc zostałam. Otóż panowie pokazali
słuchaczom, jakie ciekawe istnieją instrumenty perkusyjne, jak
brzmią, jaką artykulacją można grać na akordeonie i tym podobne
rzeczy nie mające nic wspólnego z tym, co rozumiem pod pojęciem
"muzyka". Rozumiem, że takie sny związane z ptakami miewa
kompozytor, tylko po co się tymi koszmarkami dzielić?
Wytworom do niczego nie podobnym mówimy stanowczo - NIE! Może już
dość tych eksperymentów dźwiękowych? Sztuka dla sztuki już była.
Jeśli coś takiego się pisze, to chyba tylko dla siebie i na potrzeby
doktoratu, bo na pewno nie dla słuchacza, który powinien coś z
takiego koncertu wynieść w sercu, a nie tylko w uszach. No chyba, że
celem kompozytora jest sprawić, by Bogu ducha winien student czy
inny gość przez cały czas zastanawiał się, jak to wszystko wygląda w
partyturze, bo aż trudno to sobie wyobrazić.